Dziś chcielibyśmy nawiązać z Wami niezobowiązującą dyskusję.
Naturalnie zapowiedzianą wcześniej historię słynnego Mojito również Wam przedstawimy, ale najierw... chcemy coś w zamian.

Opowiedzcie nam co wiecie, sądzicie lub odczuwacie względem tego, niezwykle popularnego trunku.

Jest to temat niczym rzeka... wiemy o tym ;)
Mówi się, że to najlepszy drink na lato, że jest "zwieśniaczony|, że każdy ma na niego swój przepis... a nawet, że piją go świnie.

Chcemy wiedziec wszystko co jesteście w stanie nam opowiedzieć.
 W zamian za tę zachłanność... nie będziemy szczędzić swojej wiedzy.

Uwaga!
Komentarze są otwarte i niemoderowane! :) tylko nie przesadźcie.
[...]

Całość arty


Czy wiecie, że ziemniak, popularne i w sumie mało nobilitowane warzywo, znacznie przyczynił się do przetrwania renesansowej cywilizacji w europie?

Ale zacznijmy od początku, zapewne niewielu z Was wie, że ziemniak w żadnym stopniu nie jest rodzimą rośliną Europy.
Jego obecność w naszym jadłospisie zawdzięczamy Inkom. Istnieją dowody na to, że Inkowie uprawiali ziemniaku już w czasach prehistorycznych. Najstarsze ślady upraw jakie dotąd odkryto znajdują się na poziomie 4000 m n.p.m. w rejonie jeziora Titicaca!

Ale jak ziemniaki trafiły do nas z terenów współczesnego Peru? Pierwsi zetknęli się z nimi hiszpańscy konkwistadorzy. Ci jednak byli znacznie bardziej zainteresowani poszukiwaniem złota niż kulinarnych doznań.
Pierwszy poważniejszy ładunek ziemniaków trafił do europy na zamówienie szpitala dla ubogich w Sewilli.
Niestety, w danym momencie, właściwie na tym się skończyło.
Następnie zawieziono ziemniaki do Włoch... tam również się nie przyjęły.

Ziemniakom przypisywano liczne trujące właściwości. Uważano, że spożywanie bulw ziemniaka wywołuje śmiertelne choroby zarówno u ludzi i zwierząt.
Ze względu na te przesądy ziemniak zaczął być uprawiany jako roślina ozdobna. Swego czasu kwiaty ziemniaka miały być powszechna ozdoba strojów dostojników Watykańskich. Miała je również nosić we włosach Maria Antonina.

Kwiat ziemniaka

I tak nasz drogi ziemniak musiał przebyć długa i trudna drogę by trafić na nasze talerze. Monarchowie Europy niemal desperacko starali się rozpropagować uprawę tego warzywa, głównie ze względu na wszechobecny głód. W wielu krajak rozdawano sadzonki. Żądano zapłaty podatków i dzierżaw ziemniakami, aby w ten sposób zmusić rolników do uprawy. 
Działania te miały różny skutek w zależności od państwa... w zasadzie poza Anglia dość marny.

Aż nastąpił przełom.

Zalążek zmian w losach ziemniaka nastąpił we Francji, z ręki ówczesnego Ministra Finansów, Anne Robert Turgot-a. Ów Minister wymagał by podczas podroży i wizyt w różnych częściach kraju karmiono go wyłącznie potrawami z ziemniaków. Przyczynił się do rozdania tysięcy sadzonek rolnikom i proboszczom wiejskim.
Anne Robert dostrzegł w niepozornym ziemniaku wyjątkową szanse ratunku dla kraju, którego wsie tonęły w nędzy. Przypisuje się mu uchronienie od klęski głodu wielu istnień.
Jednak laury jak zawsze zbierają oficjele...
Za sukcesem Anne Robert-a Turgot-a stał jego przyjaciel, agronom i farmaceuta Antoine Augustin Parmentier. Był on zwycięzcą konkursu na opis łatwej w hodowli i wydajnej rośliny, ogłoszonego przez Paryska Akademie Nauk.
Nagrodą w tym konkursie były pieniądze oraz ziemia przeznaczona pod uprawę. 
Antoine pragnąc zmusić rolników do upraw rośliny, której bardzo długo się opierali, postanowił wziąć wieśniaków podstępem.

Ta część historii jest nieco bardziej znana, choć często w lekko zdeformowanej wersji.

Otóż nasz naukowiec obsadził swoje pola ziemniakami i rozstawił straże wokół upraw, aby pilnowały tego niezwykle cennego odkrycia. Nocą jednak, straże miały krótka przerwę. 
W tym czasie, gdy pola były niestrzeżone wieśniacy zakradali się na grządki i kradli sadzonki ziemniaka.
Metoda okazała się niezwykle skuteczna. Wystarczało regularnie uzupełniać braki w sadzonkach a po krótkim czasie okolica bieliła się od kwiatów ziemniaka.




Tak mniej więcej wyglądała historia popularyzacji ziemniaka w europie.
Ale dlaczego własnie teraz, właśnie dziś o ziemniakach? 
Jest po temu kilka powodów. Okres letni obfituje u nas w ziemniaki. W Polsce uprawia się ich kilkadziesiąt odmian! Mają różne: smaki, konsystencję, kolory... ale co najważniejsze, właśnie teraz możemy kupić je młode. Korzystając z tego wyjątkowego okresu dla ziemniaka, z radością prezentujemy je w naszym menu.



Inna sprawą jest artykuł z serii "Szef Kuchni Poleca", który niedługo pojawi się w portalu namonciaku.pl 
Będzie on zawierał opis i apetyczne fotografie, dań, które uważamy za swoją chlubę.
Jednym z nich jest Schabowy po włosku - z dodatkiem parmezanu, podawany w doborowym towarzystwie młodej, zasmażanej kapusty i oczywiście młodych ziemniaków.



No ale przecież mówimy tu o chlubie restauracji! Nie ma więc miejsca na zwykłe ziemniaki, gotowane w osolonej wodzie... bez względu na to ile istnień uratowały.

Wiec oto nastała wiekopomna chwila.
Podzielimy się z Wami częścią naszego przepisu.

Każdy ziemniak, który trafia na talerz w Cafe Rouge Restuarant, jest wyjątkowy.
Korzystając z włoskich zwyczajów, gotujemy nasze ziemniaki tak aby były pełne aromatu i zapachu. Tak aby ziemniak sam w sobie, mógł stanowić wyśmienite danie.
W końcu nie po to odwiedzamy restauracje aby jeść to co gotujemy na co dzień w domu.

Hipnotyzujący aromat ziemniaka!
No dobrze, ale o co właściwie chodzi?
Serdecznie polecamy Wam, spróbować tej metody.

Kupujemy młode ziemniaki. Umieszczamy je w garnku z wodą... i tu się kryje cała tajemnica.
Aby naszym ziemniakom było przytulniej, do tego samego garnka wrzucamy (od serca!) kilka świeżych ząbków czosnku - nie trzeba obierać, pęczek świeżego koperku i rozmaryn i kilka innych ziół, które proponujemy Wam odkryć osobiście ;)

Dzięki temu, prostemu zabiegowi wasze proste, wspaniałe ziemniaki, będą pełne aromatu po brzegi!

Bon apetit!
[...]

Całość arty




Pamiętacie historię z przed dwóch tygodni, gdy zdradziliśmy Wam sekrety narodzin koktajlu Zombie?

Jeśli jeszcze nie czytaliście tego artykułu to serdecznie polecamy.  



Dziś poznacie historię o podobnej barwie, za to „z klubu obok”.
Podczas gdy w latach 50’ w Stanach wybuchł szał na surferów, tancerki hula i drinki w kokosie, powstało mnóstwo nowych koktajli inspirowanych kulturami wyspiarskimi. Poznaliście już historię jednego z najsłynniejszych… jednak historia ta nie otrzymała, póki co szerszego kontekstu, co pozbawia ją pewnego bardzo interesującego aspektu - atmosfery Hollywood ogarniętego szałem Tiki.

Dzisiaj, przy okazji kolejnego, fantastycznego koktajlu Tiki, przybliżymy Wam ten kontekst.

Naiwnym byłoby myśleć, że Zombie podawany w klubie „Don the Beachcomer” był w Kalifornii jedynym słusznym wyborem. Tak się składa, że zarówno klub, jak i podawany w nim drink miały liczna konkurencję.

Najsilniejszym konkurentem Donn-a Beach-a (twórcy Zombie, założyciela klubu Don the Beachcomber), był w owym czasie niejaki Victor Bergeron, restaurator, barman, właściciel tematycznych klubów. Mówiąc krotko, persona bardzo zbliżona do samego Donn-a Beach-a.
 Ciężko określić prywatne relacje między tymi dwoma panami, jednak jak można wnioskować z ich późniejszej kłótni o autorstwo Mai Tai, nie było różowo.

Victor Bergeron za barem swojego klubu.


Wróćmy jednak do samego drinka.

Victor Bergeron stworzył tego drinka, jako chlubę swojej karty w restauracji Trader’s Vic, którą otworzył w 1944r. w Oakland. Drink ten, klasycznie dla koktajli Tiki, bazuje na ciemnym rumie, likierze pomarańczowym, soku z limonki i dodatkowych składnikach, które będą się różnić w zależności od tego gdzie zamówimy nasze Mai Tai.
Jest to świeża, owocowa propozycja, zdobiona egzotycznymi owocami, palemkami i każdym możliwym ustrojstwem, które możemy kojarzyć z tropikami. W dużym skrócie, jest to radosny koktajl, który nie pozostawia wątpliwości co do swojego pochodzenia :).


Sama nazwa Mai Tai pochodzi z języka Tahitańskiego. Podobno pierwszymi gośćmi Victora, którzy skosztowali tego drinka, była dwójka jego znajomych z Tahiti. Kiedy jeden z nich wziął pierwszy łyk koktajlu, od razu powiedział “Mai Tai, roa ae”, co w języku tahitańskim oznacza „nie z tej ziemi, najlepszy”.
I taki właśnie jest Mai Tai. Świeży, soczysty, kolorowy i bez względu na lokalizację przenosi nas na piaszczyste plaże Hawajów. Nic więc dziwnego, że podbijał serca gości równie silnie co Zombie.



Po pewnym czasie, Donn Beach zaczął głosić, że to właśnie on jest autorem oryginalnej receptury Mai Tai a ponadto stworzył ją 10 lat przed swoim rywalem.
Ciężko powiedzieć czy jest w tym ziarno prawdy, jednak w Barach Donn-a również można było nabyć drink o nazwie Mai Tai, jednak o znacznie bardziej złożonej recepturze.



Dzisiaj ciężko powiedzieć jaki był pierwotny przepis na Mai Tai. Koktajl ten występuje w dziesiątkach różnych odsłon i właściwie wszystkie uważa się na klasyczne. Jest tylko jeden kluczowy wyznacznik „prawidłowości” jego wykonania – musi smakować słońcem i słodyczą Hawajów.


A jak wygląda Mai Tai w Cafe Rouge?

Nasze Mai Tak składa się z: Ciemnego rumu Bacardi, Likieru pomarańczowego Conitreau, świeżego soku z limonki i syropu migdałowego.
A ile kosztuje nas ta błyskawiczna wycieczka do Waikiki? Na pewno mniej niż bilet na samolot ;) 17 zł.







[...]

Całość arty




































Gdy zimno i pada


Tak to już jest z naszym polskim latem, że gorące i słoneczne dni opłacamy rzęsistymi ulewami i okazjonalnymi burzami.
Póki jest jasno i ciepło z łatwością znajdujemy sobie zajęcie, zwykle poza obrysem czterech ścian. Jednak gdy nadchodzi deszczowy dzień lub, nie daj Boże kilka dni, nasz entuzjazm umyka. Nagle okazuje się, że 18'C to niemal zima, a najbardziej fascynująca rozrywką staje się ekran telewizora.

I choć mamy wewnętrzne poczucie, że można by spędzić czas w ciekawszy i bardziej efektywny sposób, to nadal jakoś tak, brak siły.

Znacie to?
Każdy od czasu do czasu musi odpocząć od codziennej gonitwy. Czasem zmusza nas to tego okazja, jaką jest deszczowy dzień, a czasami po prostu nastrój.
  



Właśnie z okazji tego nieco mniej słonecznego dnia, mamy dla Was wyjątkową propozycję, dzięki której będziecie mogli relaksować się jeszcze efektywniej, a Wasze dosłowne lub metaforyczne "deszczowe dni" staną się dniami wyczekiwanymi i ulubionymi.

Pomyślcie tylko o ciepłym kocu na wygodnej kanapie, wielkiej, pysznej kawie na stoliku i doskonałej książce w dłoni.



Takie właśnie duchowe SPA, chcemy Wam zaproponować. Rzeźbione, stare meble w klimacie starego miasta już na Was czekają. Są też koce, szeroka karta wyjątkowych kaw i herbat... i przygotowany specjalnie dla Was regał pełen książek.
Znajdziecie tu klasyczną prozę, odrobinę grozy a dla ukojenia duszy, poezję.



Wystarczy przejść się kawałek starym miastem, wstąpić w progi Cafe Rouge Restaurant… a my Was należycie ugościmy.



W tym tygodniu proponujemy powrót do klasyki.
Poezja Czesława Miłosza… rzecz znana i doceniona, nie tylko w Polsce.
Każdy polak myśli, że ją zna, ale czy tak naprawdę? Fanów miękkiego pióra serdecznie zapraszamy do przeczytania tego tomiku.

Następna książka w kolejce ma zupełnie odmienną  duszę. Mówimy o duszy chochlika, komedianta, choć nadal w klasycznym wydaniu. 
Mark Twain, Przygody Tomka Sawyera!
To wspaniała książka, zwłaszcza gdy potrzebujesz dodatkowej dawki energii i niekontrolowanego uśmiechu. Może nawet rozrusza cię na tyle mocno, ze sam/sama pójdziesz biegać w kaloszach po deszczu?
: ) Z cała pewnością ucieszyłby nas ten widok!

I na koniec, nasza trzecia propozycja. Wielu z Was pewnie widziało film… ale kto przeczytał książkę?
Mayne Reid, Jeździec bez głowy.
Popularnie mówi się, że książka jest zawsze lepsza od filmu. Zapewne dlatego, że książka to nic innego jak barwny, nieokiełznany film w naszej głowie.

Zapraszamy więc do naszej filmoteki!



A tak na zakończenie… i na zachętę, zobaczcie jak chłopaki tworzą dwie wspaniałe Irish Coffee dla naszych lekko zmarzniętych gości!


[...]

Całość arty



Dziś kolejny łyk historii koktajli!

Tym razem skupimy się na koktajlu o mniejszej mocy i innych właściwościach niż opisywany wcześniej Zombie.

Moscow Mule

Moscow Mule to koktajl orzeźwiający, o wyjątkowym smaku i jeszcze bardziej wyjątkowej historii.
Wbrew swojej nazwie, koktajl ten nie ma żadnych korzeni rosyjskich, ani nawet pokrewnych... oprócz wódki.

Według jednej z historii drink ten powstał spontanicznie podczas spotkania kilku bussinessmanów, managerów i właścicieli restauracji, browaru i gorzelni. Mężczyźni ci mieli się spotkać w restauracji w Los Angeles na przyjacielskiej rozmowie, która z czasem przyjęła wymiar zawodowy. Owi gentlemani zaczęli zastanawiać się jak smakowałoby połączenie trunków z ich wytwórni. Poprosili więc o lód, limonki, kilka kubków i dwa kluczowe składniki: wódkę i piwo imbirowe.
Nie smakując, nie testując, mężczyźni wychylili kubki do dna... to było smaczne!

To tylko jedna z wersji historii powstania tego drinka. Ta jednak została opisana przez gazetę New York Herald Tribune, co skłania nas do większej wiary w jej autentyczność... ale przecież wiemy, że media kłamią.

Inna wersja historii jest zgodna w kilku punktach ze swoją poprzedniczką. Według niej drink również miał powstać w Los Angeles w 1941, natomiast różnica dotyczy okoliczności jego narodzin.
Tym razem musimy zapomnieć o bogatych bussinessmanach i ich stolikowych dywagacjach, ponieważ zdarzenie było o wiele bardziej prozaiczne.
Według tej wersji Moscow Mule powstał z przypadku, gdy w jednym z lokali w LA trzeba było szybko wyprzedać duży zapas piwa imbirowego.

Ale i na tej wersji historii się nie kończy!

Niektórzy twierdzą, że Moscow Mule powstał w w 1940 w Nowym Yorku na Manhattanie...

I jak nasz barman Mikołaj zwykł mówić:
Jako, że prawda z reguły leży po środku strzelam, że powstał w sylwestra z 1940/41 gdzieś w Kansas.


Moscow Mule to idealna pozycja na lato. Lekki drink o oreźwiającym smaku, tradycyjnie podawany w metalowych kubkach z dużym uchem. W jego skład wchodzą:
wódka, sok z limonki, syrop trzcinowy, angoustura bitters i piwo imbirowe (ale bez %).



[...]

Całość arty


W zeszłym tygodniu sekcja barowa w Cafe Rouge zdradziła Wam swoje pierwsze sekrety.
Ten premierowy artykuł spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem i licznymi pozytywnymi komentarzami. Jest nam niesłychanie miło z tego powodu! Dziękujemy serdecznie i mamy nadzieję, że kolejne artykułu również Wam się spodobają.



Dzisiaj opowiemy o tym, że Cafe Rouge to nie tylko finezyjne drinki i kawy… to przede wszystkim restauracja. Miejsce gdzie możemy odpocząć oraz nakarmić zarówno ciało jak i ducha.

...i właśnie o karmieniu będzie nasza dzisiejsza opowieść.


Jak Polska długa i szeroka, tak wszędzie w naszym jadłospisie pojawiają się ryby. Mamy ryby rzeczne, ryby łowione w jeziorach oraz te które pływają w morzu. Bez względu na to, za którą z nich chwycimy, możemy mieć pewność, że będzie bardzo cennym składnikiem naszej diety.

A dlaczego warto je jeść?

Ryby w zależności od pochodzenia i gatunku zawierają różne ilości i proporcje składników odżywczych. Jednak każda z nich zawiera bezcenne składniki, o które trudno w innych pokarmach. Są to min.:

- Wielonasycone kwasy z rodziny omega-3, które min.: przeciwdziałają miażdżycy, zakrzepicy i zatorom; wspomagają rozwój i pracę mózgu oraz ostrość widzenia; zmniejszają ryzyko zachorowania na nowotwory…

- Witamina D3, która odpowiada za: przyswajanie wapnia i fosforu; wpływa na kształtowanie się kości i zębów; działa korzystnie na układ nerwowy i mięśniowy…

- Niezbędne aminokwasy: lizyna, metionina, cysteina. Te aminokwasy nie mogą być syntetyzowane w ludzkim organizmie i muszą być dostarczane wraz z pożywieniem. Są przede wszystkim niezbędne do budowy białek w mięśniach i kościach. Ich niedobór objawia się przemęczeniem, anemią i wypadaniem włosów.

- Łatwo przyswajalne białko o strawności ponad 90%!

- Liczne makro i mikroelementy min.: fosfor, jod, fluor i selen




Robi wrażenie, prawda? I pomyślcie, że to zaledwie niewielki procent korzyści związanych z jedzeniem ryb.
Jednak nie o samej dietetyce będziemy dziś pisać. Bo co z tego, że ryby są zdrowe i pełne bogactw pokarmowych, jeśli po zjedzeniu fantastycznego filecika musimy spędzić popołudnie w toalecie?
Nikomu nie życzymy takich niespodzianek! Zwłaszcza, że można ich z łatwością uniknąć i chcemy Was dzisiaj nauczyć, jak!

Ryby psują się bardzo szybko z prostego powodu. Łatwość ich trawienia i bogactwo składników odżywczych to łakome kąski nie tylko dla nas, ale również dla drobnoustrojów, które odpowiadają za psucie się żywności. Na szczęście istnieje szereg cech, które bardzo precyzyjnie pozwolą nam ustalić, czy nasza ryba poddała się już procesowi rozkładu.

Jak więc rozpoznać naprawdę świeżą rybę? 

Najprościej ocenić świeżość oglądając całą rybę, taką z: płetwami, ogonem i co najważniejsze głową. Jest jednak kilka cech, dzięki którym będziemy mogli ocenić świeżość nawet filetu! Czytajcie uważnie.


Po pierwsze zapach!

„Jeśli zgubiłeś drogę, zawsze kieruj się nosem” Gandalf Szary – Władca Pierścieni.

To bardzo prosta część zadania. Nasz nos ma naturalna umiejętność rozpoznawania zapachu zepsucia i zgnilizny.
Świeża ryba ma charakterystyczny, ale delikatny zapach. Pachnie przede wszystkim woda w której żyła np. morzem lub jeziorem.


Śliski jak piskorz.

Ryba pokryta jest naturalnym śluzem, który poprawia jej właściwości hydrodynamiczne i ułatwia wyślizgnięcie się drapieżnikom. Jeśli nasza ryba pokryta jest śliską, przeźroczystą mazią to wszystko jest w porządku. Należy zacząć się martwić w momencie gdy warstwa pokrywająca rybę zaczyna robić się gruba, gęsta i lepka.


Na zdjęciu świeżutki, lśniący pstrąg, którego właśnie nadziewamy ziołami i cytryną.


Sprężyste mięso.

Po naciśnięciu na skórę, mięso natychmiast powinno zacząć powracać do swojego pierwotnego kształtu. Jeśli naciśnięte mięso trwale się odgniata lub bardzo powoli wraca do swojego kształtu, oznacza to, że struktura mięsa nie jest już zwarta, co jest wyraźną oznaką rozkładu.


Dzięki tym trzem cechom możemy określić świeżość niemal każdej części ryby. Jednak najlepszym wyznacznikiem jest wspomniana już głowa.

Patrz prosto w oczy!

Ryba zaraz po wyjęciu z wody ma przejrzyste i wypukłe oczy. Z czasem gdy leży na straganie jej oczy zaczynają się zapadać i robią się mętne.


Skrzela

Skrzela są jednym z najlepszych wyznaczników świeżości ryby.
Skrzela to organ, który jest odpowiednikiem ludzkich płuc. Jest więc bardzo ukrwiony. Gdy nasza ryba się starzeje, krwinki znajdujące się w skrzelach obumierają, zasychają i psują się. Efektem tego jest zmiana koloru skrzeli z różowego na beżowy lub szary. 


Zdrowe, czerwone skrzela łososia.

Zajrzyj w paszczę lwa.

Jest jeszcze jedno miejsce świadczące o rozkładzie krwinek.
Jeśli jest taka możliwość, zawsze zajrzyj rybie do paszczy. Język i szczęki ryby, podobnie do skrzeli, są bardzo ukrwionymi tkankami. Gdy ryba się starzeje robią się szare i pojawiają się na nich plamy.


Ości

Na koniec cecha, która charakteryzuje tylko bardzo stare ryby. Niestety sprzedawca, który nie może sprzedać starzejącego się towaru gotów jest nawet wmawiać nam, że „te gatunek ma naturalnie szare skrzela” lub inne bajki o podobnej naturze. Nigdy nie dajcie się nabrać na takie historie! Zjedzenie starej ryby może być nie tylko nieprzyjemne, a nawet niebezpieczne dla zdrowia!

O co chodzi z ośćmi? Gdy ryba robi się już poważnie nieświeża, jej ości zaczynają oddzielać się od mięsa. Jest to znak, że mamy do czynienia z bardzo starym mięsem i nie należy go jeść.

Zwarte i sprężyste mięso łososia.

A co gdy już zakupiłaś/eś rybę, ale wciąż masz wątpliwości?
Zawsze możesz wykonać ostatni test, którego niestety nie da się przeprowadzić w sklepie. Każdy kto hodował kiedyś rybki akwariowe, z pewnością zrozumie zasadność tej metody.
Wystarczy włożyć rybę do miski z wodą. Jeśli ryba jest nieświeża będzie unosić się na powierzchni wody, natomiast świeża zatonie.


Korzystając z tych metod z łatwością odróżnisz świeży produkt od starego. 
Mamy nadzieję, że dzięki tym poradom nie tylko uchronicie się od nieprzyjemnych dolegliwości, ale również uzyskacie jeszcze lepsze efekty w kuchni, dzięki wybieraniu składników najwyższej jakości.

A na koniec  mała nowinka prosto z restauracji :)

Korzystając z zasobów naturalnych naszego morza, w tym tygodniu wprowadzamy nowe danie do naszej karty.
Przyjechały świeże flądry!
Z tej okazji zapraszamy na starówkę skosztować tej najbardziej fikuśnej, polskiej ryby.


A oto piekna flądra w środowisku naturalnym:








[...]

Całość arty


Zombie – mocny i jednocześnie orzeźwiający koktajl alkoholowy




Zombie to tzw. do koktajl "TIKI"
Nazwa ta pochodzi od polinezyjskiej  kultury Tiki zamieszkującej wyspy Pacyfiku.

Historia tego drinka zaczęła się w 1930 roku gdy ta unikalna kompozycja została wymyślona przez Donn-a Beach-a później popularnie nazywanego Don the Beachcomber (ang. Don czeszący plażę - czyli gentleman na zdjęciu poniżej).

   
  Donn Beach był założycielem pierwszych na świecie restauracji, barów i klubów Tiki. Jego lokale znajdowały się między innymi w: Hollywood L.A., Chicago, Honolulu i wielu innych miastach Stanów Zjednoczonych.

     Jednak dosyć o wynalazcy, wróćmy do unikatowej zawartości naszej równie unikatowej szklanki… Zombie czyli kompozycja kilku mocnych alkoholi do tego w dość niewybrednej ilości, została stworzona przez Donn-a Beach-a w bardzo specyficznym celu.
Donn został poproszony o „ratunek” przez jednego ze swoich klientów, który zmagał się z potwornym kacem. Nie byłoby to pewnie wcale taką wyjątkową sytuacją gdyby nie fakt, że ów klient miał tego samego dnia odbyć ważne spotkanie biznesowe.
Barman-właściciel niekwestionowanie postanowił przyłożyć się do swojego zadania i choć nie wiemy jaki był efekt spotkania, które obył nasz pijany bohater to spokojnie możemy założyć, że nowy drink skutecznie go znieczulił.

Tak w barze Tiki powstała nowa mikstura alkoholowa o ogromnej mocy.

W tym miejscu opowieść o nowym wynalazku z baru Tiki mogłaby się zakończyć. Koktajl  Zombie mógł trafić do gigantycznego wora tysięcy drinków, które powstają jednorazowo dzięki chwilowemu natchnieniu barmana, po to tylko by potem popaść w niepamięć i nigdy nie zostać odtworzonymi.

Jednak tym razem stało się inaczej, ponieważ nastąpiło jeszcze jedno drobne wydarzenie, które  zapewniło temu drinkowi przetrwanie… które nadało mu nazwę.

Nasz biedny "skacowany" businessman powrócił do baru Tiki kilka dni (!) później aby poskarżyć się barmanowi, że przez całą swoją wizytę w Hollywood czuł się jak… zombie.
Osobliwość tego wydarzenia wprowadziła Zombie do karty drinków w barach Donn-a Beach-a. 

Drink ten błyskawicznie zdobył rzeszę miłośników. Zainteresowanie nim było tak duże, że w najpopularniejszym barze Donn-a w Hollywood (Don the Beachcomber) wprowadzono ograniczenie sprzedaży Zombie do 2 drinków na gościa!
Jednak na tym się nie skończyło. Drink Zombie został zaprezentowany na Światowej wystawie w Nowym Jorku w 1939 roku, gdzie zdobył międzynarodowe uznanie i opuścił granice Stanów Zjednoczonych.
Dzięki temu dzisiaj, my również możemy delektować się tą „odrobiną ryzyka” o niepowtarzalnym smaku. 

A czym tak właściwie jest Zombie? 
Według oryginalnej receptury Zombie składa się z trzech rodzajów rumu, świeżego soku z limonki, Angoustury i Falernum – słodkiego karaibskiego syropu o wyczuwalnych smakach: migdałów, imbiru, goździków i limonki.

Jednak w takim wydaniu drink ten jest niesłychanie (wręcz niebezpiecznie) mocny i lekko specyficzny, dlatego w Cafe Rouge podajemy Zombie w odrobinę odmienionej odsłonie.
Zombie w Cafe Rouge Restaurant składa się również trzech rodzajów rumu (Bacardi Superior, Bacardi Black i ciemny Capitain Morgan), świeżego soku z limonki, świeżego soku z grejpfruta, Cointreau, Greandiny i Absyntu.



Całość podawana jest w wielkich szklankach w kształcie czaszki, zarezerwowanych wyłącznie dla tego drink. Ponadto na życzenie gości drink jest podpalany dla uzyskania niezwykłego efektu i wydobycia aromatu drinka.

Zombie to wspaniały drink na letnie wieczory. Uwalnia nutkę ryzyka i szaleństwa. Pozycja wręcz idealna na piątkowy wieczór! 

Serdecznie polecamy odważyć się na to nowe, ekscytujące przeżycie!



[...]

Całość arty