Caipirinha – więcej lata!



Nasze lato malutkimi krokami zbliża się do końca… właśnie dlatego właśnie teraz warto odpłynąć beztrosko w promieniach słońca.
Ale co gdy tego słońca będzie trochę za dużo? I mimo, że to może ostatnie upały, to nadal marzy nam się śnieżny krajobraz?

Dwa tygodnie temu rozwialiśmy dla Was tajemnicę kubańskiej lemoniady z prądem – Mojito. Dziś mamy dla Was bardzo podobną historię, jednak tym razem prosto z Brazylii.

Caipirinha to narodowy drink Brazylii. Jest to typowy orzeźwiający drink na lato… czemu trudno byłoby się dziwić znając jego pochodzenie.
 Technicznie rzecz biorąc jest to inna wersja „lemoniady z prądem”, pijanej w krajach o permanentnie gorącym klimacie. Mówiąc wprost Caipirinha niewiele się różni od Mojito, chociaż tej nie podrabia się na bazie sprite-a i zazwyczaj jest odrobinę bardziej wytrawna.

Historia tego drinka sięga 1918 roku i najczęściej umiejscawia się ją w Sao Paulo.  Najbardziej prawdopodobny scenariusz narodzin Caipirinhi związany jest z ewolucją pewnego lekarstwa.
Na pewno każdy z Was podczas przeziębienia lub grypy pojony był bez pamięci (przez mamę lub babcię) intensywną mikstura na bazie czosnku, cytryn, czasem cebuli i oczywiście miodu.
Taki syrop to bardzo stara, zdrowa i wciąż obecna receptura na rozmaite schorzenia. I tak się właśnie składa, że identyczna mieszanka cytryn z miodem i czosnkiem była bardzo popularnym lekiem na Hiszpańską Grypę, która panoszyła się na początku XX wieku w Brazylii.



I choć każdy powinien docenić walory takiej medycyny naturalnej, to jednak nie każdy doceni woń otaczającą przeziębionego delikwenta. Wierzcie lub nie, ale to właśnie stało się przyczyną przemiany leku na Hiszpańską Grypę w popularny na całym świecie drink o dumnej nazwie – Caipirinha!
Do dziś aby przedłużyć trwałość rozmaitych specyfików domowej roboty, dodajemy do nich alkohol. To samo robiono w Brazylii. Wystarczyło więc zrezygnować z czosnku w naszej miksturze, a miód zastąpić cukrem lub syropem trzcinowym i viola… nagle uzyskujemy recepturę, która mogłaby zarabiać miliony ;)




Na nasze szczeńcie nie musimy nikomu płacić za prawa autorskie do tego drinka.
Ta szalenie miła letnia propozycja jest bardzo prosta, gdy zajrzymy do jej wnętrza.
Składa się z Cachaca, świeżej limonki, zarówno w formie soku jak i cząstek oraz cukru bądź syropu cukrowego.

W Cafe Rouge orzeźwicie się Caipirinha za 19 zł.
[...]

Całość arty


Dziś opowiemy Wam o kolejnym z klasycznych koktajli o ściśle nadmorskich korzeniach.

Pina Colada!

Prawdopodobnie każdy próbował już tego drinka. Jest lekki, słodki i przede wszystkim orzeźwiający. Stąd jego nazwa –Pina Colada znaczy nic więcej jak „odcedzony/odsączony” ananas. Nazwa ta odnosi się do jego świeżości i prostoty.

W pełnym skupieniu... ananasa kroję...



Jest to oficjalny drink Puerto Rico od 1978 roku! Jednak nie do końca tam leży jego pochodzenie. Jest niemal pewnym, że stworzył go Puerto Rico-ański barman… nie wiadomo jednak, który ani gdzie dokładnie.

Z upływem czasu udało się zawęzić poszukiwania do trzech gentleman-ów, jednak nadal żadnemu z nich nie można bez wątpliwości przypisać tej zasługi.



Pierwszy z nich nazywał się Ramón 'Monchito' Marrero Pérez. Twierdził on, że wymyslił Pina Coladę pracując na Karaibach w barze “Beachcomber Bar” (brzmi znajomo? Odsyłam do pierwszego artykułu na temat Zombie!)  znajdującego się w hotelu Hilton w San Juan. Żeby było ciekawiej ten pretendent do owej kompozycji alkoholowej podaje również bardzo precyzyjną datę, a mianowicie 15 sierpnia 1953 r.
Stworzenie Pina Colad-y miało być związane z pojawieniem się w barach nowego produktu – Coco Lopez, puszkowanego mleczka kokosowego.

Drugi pretendent do tytułu „stwórcy” to Ricardo Garcia, który również pracował na Karaibach. Nie wiemy jednak ani gdzie dokładnie, ani kiedy rzekomo stworzyła Pina Coladę.

I jako trzeci pozostaje nam Ramón Portas Mingot, który pracował tak jak swoi poprzednicy na Karaibach, tym razem w Starym San Juan. Według jego wersji Pina Colada wyszła spod jego ręki w 1963 r. w restauracji Barrachina przy ulicy Fortaleza 104. Warto dodać, że wspomniana restauracja istnieje i funkcjonuje do dziś.


Ciekawostką jest , że chociaż Pina Colada była popularna w Puerto Rico już w 1978 roku, to prawdziwy renesans swojej popularności przeżyła we wrześniu 79-ego. Ten nagły wzrost popularności ananasowego przysmaku wywołała piosenka Rupert-a Holmes-a pod oficjalnym tytułem „Escape” (jednak znacznie bardziej znana jako „Pina Colada Song”).



A z czego składa się Pina Colada?

Naturalnie, proporcje mogą się odrobinę różnić, jednak w przeciwieństwie do Mojito wariacje w składzie Pina Colad-y nie są zbyt popularne ani „społecznie” akceptowalne.
A oto obowiązkowy skład: Świerzy sok ananasowy, mleko kokosowe, jasny rum oraz cząstka ananasa i wisienka do przyozdobienia.

A jak dokładnie wygląda skład Pina Colad-y w Cafe Rouge?

Biały Rum  Bacardi Superior, Maliubu, świeży sok ananasowy, syrop kokosowy, plaster ananasa oraz nieodłączna wisienka. Ta karaibska radość kosztuje u nas 20 zł.


 
Naturalnie chodzi o pokaźny kielich z ananasowym pióropuszem :)


[...]

Całość arty



Jarmark Dominikański

Pierwszy tydzień jarmarku już za nami!
Jak zwykle Stare Miasto tętni życiem. Możemy tu kupić wszystko, od chleba ze smalcem, przez kolorowe wisiorki, po zabytkowe mapy Bałtyku.
Ciężko przejść spokojnie ulicą i ciężko wyjść z pustymi rękami.
Wszyscy doskonale wiedzą jak działa i wygląda ten festiwal różności, ale czy wiecie skąd w naszych stronach pojawiło się to święto próżności godne Dionizosa?
Narodziny Jarmarku związane są bezpośrednio owym  z przekupstwem, ale nie mówimy tu o przekupstwie na linii klient-sprzedawca, gdyż docelowo to oni oboje mieli być przekupieni.

Pomysł Jarmarku zrodził się w klasztorach zakonów Dominikanów, skąd też nazwa jarmarku.
W 1250 roku zakonnicy wystosowali odpowiednią prośbę do papieża Aleksanda IV, aby pozwolił na zorganizowanie festynu w ramach dni odpustowych. Festyn miał na celu nakłonienie ludzi do uczestnictwa w obrzędach odpustowych, które według tradycji miały zwalniać  delikwentów ze 100-u dni czyśćca.
Tutaj warto zauważyć, że Jarmark  św. Dominika był imprezą organizowaną nie tylko w Gdańsku, a we wszystkich miastach europy! Niestety tradycja jego organizowania zanikła wraz z klasztorami, lub po prostu ich malejącym  znaczeniem.
Pod tym względem Gdański Jarmark był wyjątkowo wytrwały i opierał się upływowi czasu przez kilka wieków. Jego tradycję przerwała dopiero II Wojna Światowa aż na 33 lata. Jednak udało się go wznowić w 1972 roku z inicjatywy dziennikarza Wojciecha Święcickiego.
 
Handlarka pasztecikami


Jednak wróćmy do istoty samego wydarzenia, gdyż jest ona zaskakująco odmienna od jego dzisiejszej formy i naszych wyobrażeń.

Początkowo Jarmark nie miał na celu goszczenia handlarzy lecz jedynie nabożne modły i dobrą zabawę, zbliżającą mieszczan i wieśniaków do Boga.  Jego charakter zmieniał się z biegiem lat, w sposób bardzo naturalny. Tam gdzie zabawa i bawiący się ludzie, tam i przedsiębiorczy cukiernicy, tancerze, artyści… Można więc powiedzieć, że jego szczytna idea została silnie zniekształcona, ale czy w dzisiejszych czasach komuś to przeszkadza?

Handlarka łososiem


Dziś Jarmark Dominikański w Gdańsku jest najstarszym jarmarkiem w europie. Rozmachem i skalą dorównują mu jedynie niemieckie Weinahtsmarkt i Oktoberfest.
Niewielu też wie, że nazwy ulic Starego Miasta w Gdańsku mają ścisły związek z ta właśnie imprezą! Oryginalnie Jarmark Dominikański odbywał się wyłącznie na placu św. Dominika, koło klasztoru. Jednak potencjał handlowy tego wydarzenia, co więcej w niepodległym mieście dosłownie zbudowanym przez handlarzy, szybko przerósł oczekiwania i przygotowanie klasztoru. Jakby tego było mało, okazało się, że ów jarmark ma genialny potencjał ekonomiczny.

Z tych względów zaczęto organizować kolejne targowiska na terenie miasta.

Targ Rakowy, Targ Drzewny, Targ Węglowy, Sienny itd.
Brzmi znajomo? Jak nietrudno się domyślić nazwy tych ulic pochodzą od towarów, którymi na nich handlowano. Wyjątkiem jest jedynie Długi Targ – jedna z najważniejszych ulic w mieście, zamieszkiwana przez najbogatszych kupców… trudno więc pomyśleć aby handlowano tam węglem lub słomą.





A jak wygląda Jarmark dominikański dziś? Począwszy od tego, że początkowo trwał on kilka dni, a dziś aż 3 tygodnie… i bierze w nim udział około 1000 handlarzy, każdego roku a skończywszy na tym, że organizacja Jarmarku nie należy już do klasztoru Dominikanów, lecz jak na imprezę handlową tego wymiaru przystało, przez Targi Gdańskie.
Całość została rozbudowana o koncerty, występy teatralne, konkursy i inne dodatkowe atrakcje, nie związane bezpośrednio z handlem.

Ale jak tu się odnaleźć? Na szczęście tak jak w średniowieczu, różne gałęzie handlu zostały posortowane na różne rejony miasta. A tu dla Was specjalna ściąga:

·         stoiska wielobranżowe – ul. Szeroka, ul. św. Ducha, ul. Grobla I, ul. Grobla II
·         art. rzemieślnicze i jubilerskie – ul. Mariacka, Długie Pobrzeże, Rybackie Pobrzeże, Długi Targ
·         stoiska artystów i pamiątki – ul. Długa, Długi Targ, Zielony Most
·         giełda kolekcjonerów i hobbystów – ul. Wartka, ul. Straganiarska, Targ Rybny
·         stoiska gastronomiczne – Targ Węglowy, Targ Rybny, ul. Szeroka


A co się dzieje? Tu też mamy wskazówkę:
A więc do zobaczenia na Jarmarku!


[...]

Całość arty


Tydzień temu zapytaliśmy Was co wiecie o Mojito.  Wpadło parę komentarzy, parę maili, i trzeba przyznać, że niektórzy wiedzą całkiem sporo inni trochę mniej, ale każdy bez wyjątku, coś wie.
Dziś postaramy się aby wszyscy wiedzieli wszystko!




Chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, że Mojito to jeden z najbardziej popularnych drinków. Jest to też jeden z najbardziej klasycznych. Nietrudno się więc domyślić, że wersja podawana ze Sprite-m ma niewiele wspólnego z oryginałem.
Jednak nie ma się czemu dziwić. Rzeczy popularne i znane często mają swoje podróbki lub, bardziej trafnie w tym przypadku, odmienne odsłony.

Mojito jest drinkiem, który przywędrował do Nas prosto z Kuby.  A jego powstanie datuje się na ok. 17 wiek.  Za pierwowzór Mojito  uważa się napój alkoholowy pijany przez angielskiego korsarza, kapitana Drake-a.
Kapitan Drake znany był z zamiłowania do trunku o nazwie Tafia, który produkowano z trzciny cukrowej z dodatkiem soku z cytryny i mięty.
Natomiast za narodziny prawdziwego Mojito uważa się moment, w którym Tafię zastąpiono Rumem. Ta podmiana była ściśle związana z rozwojem produkcji rumu.





Ale skoro dzisiejsze Mojito niewiele ma wspólnego z oryginałem, to jak wyglądał oryginał?
Stety lub niestety, Mojito nie jest specjalnie wykwintnym drinkiem. Z pełnym spokojem możemy powiedzieć, że to odpowiednik naszej „herbaty z prądem” tylko, że w wydaniu dla krajów gorącego klimatu.
Mojito to nic innego jak lemoniada z prądem.
Aby przyrządzić w pełni klasyczne Mojito wystarczy sięgnąć po długą szklankę i kolejno umieszczać w niej: dwie łyżeczki białego (tak białego) cukru, sok z połowy limonki, 45ml rumu, 4 kostki lodu i ok. 90ml wody mineralnej.
Proste prawda?
To wcale nie oznacza, że Mojito jest w jakikolwiek sposób „kiepskie” lub niedobre. Jest po prostu mało wyszukane… a tym samym absolutnie doskonałe do swojego przeznaczenia!
Tak jak herbata z prądem ma na celu rozgrzanie przemarzniętego delikwenta tak Mojito ma go ochłodzić i orzeźwić… no i odrobinę znieczulić.

Prostota i świeżość smaku sprawiła, że Mojito zagościło już w niemal każdym barze na świecie, a ile barów tyle barmanów, a ile barmanów tyle pomysłów…
Owocem tej różnorodności są min: Apple Mojito – z dodatkiem likieu jabłkowego, Watermelon Mojito – z miąższem z arbuza, Coco Mojito – podawane w USA, słabsze Mojito na bazie Malibu i wiele wiele innych.






I tak jak wariacje na temat drinków nie są niczym nowym i często mogą prowadzić do zaskakujących i ciekawych odkryć to nigdy nie dajcie sobie wpoić ( z alkoholem lub bez ), że Sprite rozcieńczany wódką z dodatkiem mięty ma cokolwiek wspólnego z kubańską lemoniadą z prądem.
[...]

Całość arty


Dziś chcielibyśmy nawiązać z Wami niezobowiązującą dyskusję.
Naturalnie zapowiedzianą wcześniej historię słynnego Mojito również Wam przedstawimy, ale najierw... chcemy coś w zamian.

Opowiedzcie nam co wiecie, sądzicie lub odczuwacie względem tego, niezwykle popularnego trunku.

Jest to temat niczym rzeka... wiemy o tym ;)
Mówi się, że to najlepszy drink na lato, że jest "zwieśniaczony|, że każdy ma na niego swój przepis... a nawet, że piją go świnie.

Chcemy wiedziec wszystko co jesteście w stanie nam opowiedzieć.
 W zamian za tę zachłanność... nie będziemy szczędzić swojej wiedzy.

Uwaga!
Komentarze są otwarte i niemoderowane! :) tylko nie przesadźcie.
[...]

Całość arty


Czy wiecie, że ziemniak, popularne i w sumie mało nobilitowane warzywo, znacznie przyczynił się do przetrwania renesansowej cywilizacji w europie?

Ale zacznijmy od początku, zapewne niewielu z Was wie, że ziemniak w żadnym stopniu nie jest rodzimą rośliną Europy.
Jego obecność w naszym jadłospisie zawdzięczamy Inkom. Istnieją dowody na to, że Inkowie uprawiali ziemniaku już w czasach prehistorycznych. Najstarsze ślady upraw jakie dotąd odkryto znajdują się na poziomie 4000 m n.p.m. w rejonie jeziora Titicaca!

Ale jak ziemniaki trafiły do nas z terenów współczesnego Peru? Pierwsi zetknęli się z nimi hiszpańscy konkwistadorzy. Ci jednak byli znacznie bardziej zainteresowani poszukiwaniem złota niż kulinarnych doznań.
Pierwszy poważniejszy ładunek ziemniaków trafił do europy na zamówienie szpitala dla ubogich w Sewilli.
Niestety, w danym momencie, właściwie na tym się skończyło.
Następnie zawieziono ziemniaki do Włoch... tam również się nie przyjęły.

Ziemniakom przypisywano liczne trujące właściwości. Uważano, że spożywanie bulw ziemniaka wywołuje śmiertelne choroby zarówno u ludzi i zwierząt.
Ze względu na te przesądy ziemniak zaczął być uprawiany jako roślina ozdobna. Swego czasu kwiaty ziemniaka miały być powszechna ozdoba strojów dostojników Watykańskich. Miała je również nosić we włosach Maria Antonina.

Kwiat ziemniaka

I tak nasz drogi ziemniak musiał przebyć długa i trudna drogę by trafić na nasze talerze. Monarchowie Europy niemal desperacko starali się rozpropagować uprawę tego warzywa, głównie ze względu na wszechobecny głód. W wielu krajak rozdawano sadzonki. Żądano zapłaty podatków i dzierżaw ziemniakami, aby w ten sposób zmusić rolników do uprawy. 
Działania te miały różny skutek w zależności od państwa... w zasadzie poza Anglia dość marny.

Aż nastąpił przełom.

Zalążek zmian w losach ziemniaka nastąpił we Francji, z ręki ówczesnego Ministra Finansów, Anne Robert Turgot-a. Ów Minister wymagał by podczas podroży i wizyt w różnych częściach kraju karmiono go wyłącznie potrawami z ziemniaków. Przyczynił się do rozdania tysięcy sadzonek rolnikom i proboszczom wiejskim.
Anne Robert dostrzegł w niepozornym ziemniaku wyjątkową szanse ratunku dla kraju, którego wsie tonęły w nędzy. Przypisuje się mu uchronienie od klęski głodu wielu istnień.
Jednak laury jak zawsze zbierają oficjele...
Za sukcesem Anne Robert-a Turgot-a stał jego przyjaciel, agronom i farmaceuta Antoine Augustin Parmentier. Był on zwycięzcą konkursu na opis łatwej w hodowli i wydajnej rośliny, ogłoszonego przez Paryska Akademie Nauk.
Nagrodą w tym konkursie były pieniądze oraz ziemia przeznaczona pod uprawę. 
Antoine pragnąc zmusić rolników do upraw rośliny, której bardzo długo się opierali, postanowił wziąć wieśniaków podstępem.

Ta część historii jest nieco bardziej znana, choć często w lekko zdeformowanej wersji.

Otóż nasz naukowiec obsadził swoje pola ziemniakami i rozstawił straże wokół upraw, aby pilnowały tego niezwykle cennego odkrycia. Nocą jednak, straże miały krótka przerwę. 
W tym czasie, gdy pola były niestrzeżone wieśniacy zakradali się na grządki i kradli sadzonki ziemniaka.
Metoda okazała się niezwykle skuteczna. Wystarczało regularnie uzupełniać braki w sadzonkach a po krótkim czasie okolica bieliła się od kwiatów ziemniaka.




Tak mniej więcej wyglądała historia popularyzacji ziemniaka w europie.
Ale dlaczego własnie teraz, właśnie dziś o ziemniakach? 
Jest po temu kilka powodów. Okres letni obfituje u nas w ziemniaki. W Polsce uprawia się ich kilkadziesiąt odmian! Mają różne: smaki, konsystencję, kolory... ale co najważniejsze, właśnie teraz możemy kupić je młode. Korzystając z tego wyjątkowego okresu dla ziemniaka, z radością prezentujemy je w naszym menu.



Inna sprawą jest artykuł z serii "Szef Kuchni Poleca", który niedługo pojawi się w portalu namonciaku.pl 
Będzie on zawierał opis i apetyczne fotografie, dań, które uważamy za swoją chlubę.
Jednym z nich jest Schabowy po włosku - z dodatkiem parmezanu, podawany w doborowym towarzystwie młodej, zasmażanej kapusty i oczywiście młodych ziemniaków.



No ale przecież mówimy tu o chlubie restauracji! Nie ma więc miejsca na zwykłe ziemniaki, gotowane w osolonej wodzie... bez względu na to ile istnień uratowały.

Wiec oto nastała wiekopomna chwila.
Podzielimy się z Wami częścią naszego przepisu.

Każdy ziemniak, który trafia na talerz w Cafe Rouge Restuarant, jest wyjątkowy.
Korzystając z włoskich zwyczajów, gotujemy nasze ziemniaki tak aby były pełne aromatu i zapachu. Tak aby ziemniak sam w sobie, mógł stanowić wyśmienite danie.
W końcu nie po to odwiedzamy restauracje aby jeść to co gotujemy na co dzień w domu.

Hipnotyzujący aromat ziemniaka!
No dobrze, ale o co właściwie chodzi?
Serdecznie polecamy Wam, spróbować tej metody.

Kupujemy młode ziemniaki. Umieszczamy je w garnku z wodą... i tu się kryje cała tajemnica.
Aby naszym ziemniakom było przytulniej, do tego samego garnka wrzucamy (od serca!) kilka świeżych ząbków czosnku - nie trzeba obierać, pęczek świeżego koperku i rozmaryn i kilka innych ziół, które proponujemy Wam odkryć osobiście ;)

Dzięki temu, prostemu zabiegowi wasze proste, wspaniałe ziemniaki, będą pełne aromatu po brzegi!

Bon apetit!
[...]

Całość arty




Pamiętacie historię z przed dwóch tygodni, gdy zdradziliśmy Wam sekrety narodzin koktajlu Zombie?

Jeśli jeszcze nie czytaliście tego artykułu to serdecznie polecamy.  



Dziś poznacie historię o podobnej barwie, za to „z klubu obok”.
Podczas gdy w latach 50’ w Stanach wybuchł szał na surferów, tancerki hula i drinki w kokosie, powstało mnóstwo nowych koktajli inspirowanych kulturami wyspiarskimi. Poznaliście już historię jednego z najsłynniejszych… jednak historia ta nie otrzymała, póki co szerszego kontekstu, co pozbawia ją pewnego bardzo interesującego aspektu - atmosfery Hollywood ogarniętego szałem Tiki.

Dzisiaj, przy okazji kolejnego, fantastycznego koktajlu Tiki, przybliżymy Wam ten kontekst.

Naiwnym byłoby myśleć, że Zombie podawany w klubie „Don the Beachcomer” był w Kalifornii jedynym słusznym wyborem. Tak się składa, że zarówno klub, jak i podawany w nim drink miały liczna konkurencję.

Najsilniejszym konkurentem Donn-a Beach-a (twórcy Zombie, założyciela klubu Don the Beachcomber), był w owym czasie niejaki Victor Bergeron, restaurator, barman, właściciel tematycznych klubów. Mówiąc krotko, persona bardzo zbliżona do samego Donn-a Beach-a.
 Ciężko określić prywatne relacje między tymi dwoma panami, jednak jak można wnioskować z ich późniejszej kłótni o autorstwo Mai Tai, nie było różowo.

Victor Bergeron za barem swojego klubu.


Wróćmy jednak do samego drinka.

Victor Bergeron stworzył tego drinka, jako chlubę swojej karty w restauracji Trader’s Vic, którą otworzył w 1944r. w Oakland. Drink ten, klasycznie dla koktajli Tiki, bazuje na ciemnym rumie, likierze pomarańczowym, soku z limonki i dodatkowych składnikach, które będą się różnić w zależności od tego gdzie zamówimy nasze Mai Tai.
Jest to świeża, owocowa propozycja, zdobiona egzotycznymi owocami, palemkami i każdym możliwym ustrojstwem, które możemy kojarzyć z tropikami. W dużym skrócie, jest to radosny koktajl, który nie pozostawia wątpliwości co do swojego pochodzenia :).


Sama nazwa Mai Tai pochodzi z języka Tahitańskiego. Podobno pierwszymi gośćmi Victora, którzy skosztowali tego drinka, była dwójka jego znajomych z Tahiti. Kiedy jeden z nich wziął pierwszy łyk koktajlu, od razu powiedział “Mai Tai, roa ae”, co w języku tahitańskim oznacza „nie z tej ziemi, najlepszy”.
I taki właśnie jest Mai Tai. Świeży, soczysty, kolorowy i bez względu na lokalizację przenosi nas na piaszczyste plaże Hawajów. Nic więc dziwnego, że podbijał serca gości równie silnie co Zombie.



Po pewnym czasie, Donn Beach zaczął głosić, że to właśnie on jest autorem oryginalnej receptury Mai Tai a ponadto stworzył ją 10 lat przed swoim rywalem.
Ciężko powiedzieć czy jest w tym ziarno prawdy, jednak w Barach Donn-a również można było nabyć drink o nazwie Mai Tai, jednak o znacznie bardziej złożonej recepturze.



Dzisiaj ciężko powiedzieć jaki był pierwotny przepis na Mai Tai. Koktajl ten występuje w dziesiątkach różnych odsłon i właściwie wszystkie uważa się na klasyczne. Jest tylko jeden kluczowy wyznacznik „prawidłowości” jego wykonania – musi smakować słońcem i słodyczą Hawajów.


A jak wygląda Mai Tai w Cafe Rouge?

Nasze Mai Tak składa się z: Ciemnego rumu Bacardi, Likieru pomarańczowego Conitreau, świeżego soku z limonki i syropu migdałowego.
A ile kosztuje nas ta błyskawiczna wycieczka do Waikiki? Na pewno mniej niż bilet na samolot ;) 17 zł.







[...]

Całość arty




































Gdy zimno i pada


Tak to już jest z naszym polskim latem, że gorące i słoneczne dni opłacamy rzęsistymi ulewami i okazjonalnymi burzami.
Póki jest jasno i ciepło z łatwością znajdujemy sobie zajęcie, zwykle poza obrysem czterech ścian. Jednak gdy nadchodzi deszczowy dzień lub, nie daj Boże kilka dni, nasz entuzjazm umyka. Nagle okazuje się, że 18'C to niemal zima, a najbardziej fascynująca rozrywką staje się ekran telewizora.

I choć mamy wewnętrzne poczucie, że można by spędzić czas w ciekawszy i bardziej efektywny sposób, to nadal jakoś tak, brak siły.

Znacie to?
Każdy od czasu do czasu musi odpocząć od codziennej gonitwy. Czasem zmusza nas to tego okazja, jaką jest deszczowy dzień, a czasami po prostu nastrój.
  



Właśnie z okazji tego nieco mniej słonecznego dnia, mamy dla Was wyjątkową propozycję, dzięki której będziecie mogli relaksować się jeszcze efektywniej, a Wasze dosłowne lub metaforyczne "deszczowe dni" staną się dniami wyczekiwanymi i ulubionymi.

Pomyślcie tylko o ciepłym kocu na wygodnej kanapie, wielkiej, pysznej kawie na stoliku i doskonałej książce w dłoni.



Takie właśnie duchowe SPA, chcemy Wam zaproponować. Rzeźbione, stare meble w klimacie starego miasta już na Was czekają. Są też koce, szeroka karta wyjątkowych kaw i herbat... i przygotowany specjalnie dla Was regał pełen książek.
Znajdziecie tu klasyczną prozę, odrobinę grozy a dla ukojenia duszy, poezję.



Wystarczy przejść się kawałek starym miastem, wstąpić w progi Cafe Rouge Restaurant… a my Was należycie ugościmy.



W tym tygodniu proponujemy powrót do klasyki.
Poezja Czesława Miłosza… rzecz znana i doceniona, nie tylko w Polsce.
Każdy polak myśli, że ją zna, ale czy tak naprawdę? Fanów miękkiego pióra serdecznie zapraszamy do przeczytania tego tomiku.

Następna książka w kolejce ma zupełnie odmienną  duszę. Mówimy o duszy chochlika, komedianta, choć nadal w klasycznym wydaniu. 
Mark Twain, Przygody Tomka Sawyera!
To wspaniała książka, zwłaszcza gdy potrzebujesz dodatkowej dawki energii i niekontrolowanego uśmiechu. Może nawet rozrusza cię na tyle mocno, ze sam/sama pójdziesz biegać w kaloszach po deszczu?
: ) Z cała pewnością ucieszyłby nas ten widok!

I na koniec, nasza trzecia propozycja. Wielu z Was pewnie widziało film… ale kto przeczytał książkę?
Mayne Reid, Jeździec bez głowy.
Popularnie mówi się, że książka jest zawsze lepsza od filmu. Zapewne dlatego, że książka to nic innego jak barwny, nieokiełznany film w naszej głowie.

Zapraszamy więc do naszej filmoteki!



A tak na zakończenie… i na zachętę, zobaczcie jak chłopaki tworzą dwie wspaniałe Irish Coffee dla naszych lekko zmarzniętych gości!


[...]

Całość arty



Dziś kolejny łyk historii koktajli!

Tym razem skupimy się na koktajlu o mniejszej mocy i innych właściwościach niż opisywany wcześniej Zombie.

Moscow Mule

Moscow Mule to koktajl orzeźwiający, o wyjątkowym smaku i jeszcze bardziej wyjątkowej historii.
Wbrew swojej nazwie, koktajl ten nie ma żadnych korzeni rosyjskich, ani nawet pokrewnych... oprócz wódki.

Według jednej z historii drink ten powstał spontanicznie podczas spotkania kilku bussinessmanów, managerów i właścicieli restauracji, browaru i gorzelni. Mężczyźni ci mieli się spotkać w restauracji w Los Angeles na przyjacielskiej rozmowie, która z czasem przyjęła wymiar zawodowy. Owi gentlemani zaczęli zastanawiać się jak smakowałoby połączenie trunków z ich wytwórni. Poprosili więc o lód, limonki, kilka kubków i dwa kluczowe składniki: wódkę i piwo imbirowe.
Nie smakując, nie testując, mężczyźni wychylili kubki do dna... to było smaczne!

To tylko jedna z wersji historii powstania tego drinka. Ta jednak została opisana przez gazetę New York Herald Tribune, co skłania nas do większej wiary w jej autentyczność... ale przecież wiemy, że media kłamią.

Inna wersja historii jest zgodna w kilku punktach ze swoją poprzedniczką. Według niej drink również miał powstać w Los Angeles w 1941, natomiast różnica dotyczy okoliczności jego narodzin.
Tym razem musimy zapomnieć o bogatych bussinessmanach i ich stolikowych dywagacjach, ponieważ zdarzenie było o wiele bardziej prozaiczne.
Według tej wersji Moscow Mule powstał z przypadku, gdy w jednym z lokali w LA trzeba było szybko wyprzedać duży zapas piwa imbirowego.

Ale i na tej wersji historii się nie kończy!

Niektórzy twierdzą, że Moscow Mule powstał w w 1940 w Nowym Yorku na Manhattanie...

I jak nasz barman Mikołaj zwykł mówić:
Jako, że prawda z reguły leży po środku strzelam, że powstał w sylwestra z 1940/41 gdzieś w Kansas.


Moscow Mule to idealna pozycja na lato. Lekki drink o oreźwiającym smaku, tradycyjnie podawany w metalowych kubkach z dużym uchem. W jego skład wchodzą:
wódka, sok z limonki, syrop trzcinowy, angoustura bitters i piwo imbirowe (ale bez %).



[...]

Całość arty


W zeszłym tygodniu sekcja barowa w Cafe Rouge zdradziła Wam swoje pierwsze sekrety.
Ten premierowy artykuł spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem i licznymi pozytywnymi komentarzami. Jest nam niesłychanie miło z tego powodu! Dziękujemy serdecznie i mamy nadzieję, że kolejne artykułu również Wam się spodobają.



Dzisiaj opowiemy o tym, że Cafe Rouge to nie tylko finezyjne drinki i kawy… to przede wszystkim restauracja. Miejsce gdzie możemy odpocząć oraz nakarmić zarówno ciało jak i ducha.

...i właśnie o karmieniu będzie nasza dzisiejsza opowieść.


Jak Polska długa i szeroka, tak wszędzie w naszym jadłospisie pojawiają się ryby. Mamy ryby rzeczne, ryby łowione w jeziorach oraz te które pływają w morzu. Bez względu na to, za którą z nich chwycimy, możemy mieć pewność, że będzie bardzo cennym składnikiem naszej diety.

A dlaczego warto je jeść?

Ryby w zależności od pochodzenia i gatunku zawierają różne ilości i proporcje składników odżywczych. Jednak każda z nich zawiera bezcenne składniki, o które trudno w innych pokarmach. Są to min.:

- Wielonasycone kwasy z rodziny omega-3, które min.: przeciwdziałają miażdżycy, zakrzepicy i zatorom; wspomagają rozwój i pracę mózgu oraz ostrość widzenia; zmniejszają ryzyko zachorowania na nowotwory…

- Witamina D3, która odpowiada za: przyswajanie wapnia i fosforu; wpływa na kształtowanie się kości i zębów; działa korzystnie na układ nerwowy i mięśniowy…

- Niezbędne aminokwasy: lizyna, metionina, cysteina. Te aminokwasy nie mogą być syntetyzowane w ludzkim organizmie i muszą być dostarczane wraz z pożywieniem. Są przede wszystkim niezbędne do budowy białek w mięśniach i kościach. Ich niedobór objawia się przemęczeniem, anemią i wypadaniem włosów.

- Łatwo przyswajalne białko o strawności ponad 90%!

- Liczne makro i mikroelementy min.: fosfor, jod, fluor i selen




Robi wrażenie, prawda? I pomyślcie, że to zaledwie niewielki procent korzyści związanych z jedzeniem ryb.
Jednak nie o samej dietetyce będziemy dziś pisać. Bo co z tego, że ryby są zdrowe i pełne bogactw pokarmowych, jeśli po zjedzeniu fantastycznego filecika musimy spędzić popołudnie w toalecie?
Nikomu nie życzymy takich niespodzianek! Zwłaszcza, że można ich z łatwością uniknąć i chcemy Was dzisiaj nauczyć, jak!

Ryby psują się bardzo szybko z prostego powodu. Łatwość ich trawienia i bogactwo składników odżywczych to łakome kąski nie tylko dla nas, ale również dla drobnoustrojów, które odpowiadają za psucie się żywności. Na szczęście istnieje szereg cech, które bardzo precyzyjnie pozwolą nam ustalić, czy nasza ryba poddała się już procesowi rozkładu.

Jak więc rozpoznać naprawdę świeżą rybę? 

Najprościej ocenić świeżość oglądając całą rybę, taką z: płetwami, ogonem i co najważniejsze głową. Jest jednak kilka cech, dzięki którym będziemy mogli ocenić świeżość nawet filetu! Czytajcie uważnie.


Po pierwsze zapach!

„Jeśli zgubiłeś drogę, zawsze kieruj się nosem” Gandalf Szary – Władca Pierścieni.

To bardzo prosta część zadania. Nasz nos ma naturalna umiejętność rozpoznawania zapachu zepsucia i zgnilizny.
Świeża ryba ma charakterystyczny, ale delikatny zapach. Pachnie przede wszystkim woda w której żyła np. morzem lub jeziorem.


Śliski jak piskorz.

Ryba pokryta jest naturalnym śluzem, który poprawia jej właściwości hydrodynamiczne i ułatwia wyślizgnięcie się drapieżnikom. Jeśli nasza ryba pokryta jest śliską, przeźroczystą mazią to wszystko jest w porządku. Należy zacząć się martwić w momencie gdy warstwa pokrywająca rybę zaczyna robić się gruba, gęsta i lepka.


Na zdjęciu świeżutki, lśniący pstrąg, którego właśnie nadziewamy ziołami i cytryną.


Sprężyste mięso.

Po naciśnięciu na skórę, mięso natychmiast powinno zacząć powracać do swojego pierwotnego kształtu. Jeśli naciśnięte mięso trwale się odgniata lub bardzo powoli wraca do swojego kształtu, oznacza to, że struktura mięsa nie jest już zwarta, co jest wyraźną oznaką rozkładu.


Dzięki tym trzem cechom możemy określić świeżość niemal każdej części ryby. Jednak najlepszym wyznacznikiem jest wspomniana już głowa.

Patrz prosto w oczy!

Ryba zaraz po wyjęciu z wody ma przejrzyste i wypukłe oczy. Z czasem gdy leży na straganie jej oczy zaczynają się zapadać i robią się mętne.


Skrzela

Skrzela są jednym z najlepszych wyznaczników świeżości ryby.
Skrzela to organ, który jest odpowiednikiem ludzkich płuc. Jest więc bardzo ukrwiony. Gdy nasza ryba się starzeje, krwinki znajdujące się w skrzelach obumierają, zasychają i psują się. Efektem tego jest zmiana koloru skrzeli z różowego na beżowy lub szary. 


Zdrowe, czerwone skrzela łososia.

Zajrzyj w paszczę lwa.

Jest jeszcze jedno miejsce świadczące o rozkładzie krwinek.
Jeśli jest taka możliwość, zawsze zajrzyj rybie do paszczy. Język i szczęki ryby, podobnie do skrzeli, są bardzo ukrwionymi tkankami. Gdy ryba się starzeje robią się szare i pojawiają się na nich plamy.


Ości

Na koniec cecha, która charakteryzuje tylko bardzo stare ryby. Niestety sprzedawca, który nie może sprzedać starzejącego się towaru gotów jest nawet wmawiać nam, że „te gatunek ma naturalnie szare skrzela” lub inne bajki o podobnej naturze. Nigdy nie dajcie się nabrać na takie historie! Zjedzenie starej ryby może być nie tylko nieprzyjemne, a nawet niebezpieczne dla zdrowia!

O co chodzi z ośćmi? Gdy ryba robi się już poważnie nieświeża, jej ości zaczynają oddzielać się od mięsa. Jest to znak, że mamy do czynienia z bardzo starym mięsem i nie należy go jeść.

Zwarte i sprężyste mięso łososia.

A co gdy już zakupiłaś/eś rybę, ale wciąż masz wątpliwości?
Zawsze możesz wykonać ostatni test, którego niestety nie da się przeprowadzić w sklepie. Każdy kto hodował kiedyś rybki akwariowe, z pewnością zrozumie zasadność tej metody.
Wystarczy włożyć rybę do miski z wodą. Jeśli ryba jest nieświeża będzie unosić się na powierzchni wody, natomiast świeża zatonie.


Korzystając z tych metod z łatwością odróżnisz świeży produkt od starego. 
Mamy nadzieję, że dzięki tym poradom nie tylko uchronicie się od nieprzyjemnych dolegliwości, ale również uzyskacie jeszcze lepsze efekty w kuchni, dzięki wybieraniu składników najwyższej jakości.

A na koniec  mała nowinka prosto z restauracji :)

Korzystając z zasobów naturalnych naszego morza, w tym tygodniu wprowadzamy nowe danie do naszej karty.
Przyjechały świeże flądry!
Z tej okazji zapraszamy na starówkę skosztować tej najbardziej fikuśnej, polskiej ryby.


A oto piekna flądra w środowisku naturalnym:








[...]

Całość arty